Słońce na początku listopada wschodzi około szóstej, ale po co zwracać uwagę na słońce, jeśli można pracować po ciemku? Po zaledwie czterech godzinach snu wstaliśmy o 3.30 w nocy. Około czwartej duża grupa ludzi pojawiła się pod drzwiami magazynu, pod który zajechała ciężarówka. Temperatura musiała być blisko zeru, mimo to zrzucaliśmy kurtki i bluzy, i pracując jak szaleni ładowaliśmy na naczepę owoc naszej wczorajszej pracy – elementy podłogi do stacji, filary podtrzymujące wiatraki, nasze źródło energii na kolejne tygodnie, odciągi do wiatraków, narzędzia, liny, generatory.

W tym samym czasie drugi zespół ludzi udał się do odległej o kilkanaście kilometrów wsi Roztoka. Tam właśnie, na wąskim pasie ziemi znajdującej się między dwiema gigantycznymi odkrywkami, znajdował się teren naszej przyszłej stacji. Na miejscu, w egipskich ciemnościach, by nie zwracać na siebie uwagi, wyładowywali materiały budowlane i wbijali w ziemię dziesiątki palików tworząc ogrodzenie.

W nocy na tym terenie pojawiała się też wielka ciężarówka, wioząca elementy kopuły, centralnego punktu przyszłej „stacji klimatycznej”, Aby nie ugrzęzła w błocie, drogę dojazdową przez łąkę wyłożyliśmy gumowymi matami. Po trzech godzinach załadowaliśmy chyba dwie tony ładunku i zdyszani zatrzasnęliśmy klapę samochodu. Potem udaliśmy się na miejsce budowy. Zaczynało świtać.
Jechałem śmiesznym, wojskowym samochodem, który prowadził John, nasz kierowca z Wielkiej Brytanii. Ciągnęliśmy old-schoolową, srebrną przyczepę kempingową. Przed nami Neal, również Brytyjczyk (z jamajskimi korzeniami), wiózł kontener mieszkalny, niebieską budkę, która miała stanąć na terenie stacji. po obu stronach drogi mijaliśmy gigantyczne odkrywki i dopiero teraz, przy mdłym świetle dnia, mogłem ocenić ich rozmiar. We wnętrzu każdej z nich zmieściłoby się nieduże miasto. Krajobraz w głębokich na dziesiątki metrów kopalniach był iście marsjański, nie było tam ani odrobiny zieleni, tylko naga, rozjeżdżona gąsienicami maszyn ziemia. Gdyby nie przerzucające urobek koparki i wszechobecne wstęgi taśmociągów, można by pomyśleć, że wielki meteoryt wyrwał tutaj wielki obszar ziemi i zostawił po sobie całkowite zniszczenie.


Na miejscu trwał już rozładunek ciężarówki, a główni konstruktorzy, którzy przybyli tu razem z kopuła, wymierzali odpowiedni fragment terenu. Przez długi czas dyskutowali żywo, walcząc przy tym z kapryśną poziomicą, gdy jednak udało im się ustalić centralny punkt konstrukcji, prace ruszyły. Na ziemi pojawiło się wielkie, stalowe koło, skręcone z kilkunastu części, na nim zaś zaczęły wznosić się belki, tworzące szkielet konstrukcji. Z pomocą dźwigu i dzięki pracy kilkunastu osób, całość zadziwiająco szybko pięła się do góry.


Tuż obok stanął kontener mieszkalny, zdjęty z ciężarówki Neal'a, za nim zaś pojawiły się namioty mieszkalne i duża, zadaszona kuchnia. Z dumą wtoczyliśmy tam naszą kuchnię wojskową (należałoby ochrzcić ją stosownym imieniem, na przykład „Gruba Berta”). Stacja pomału zaczęła nabierać kształtu.


Pojawiali się również pierwsi ciekawscy. Wczesnym popołudniem, dość niespodziewanie, podjechał do nas wóz telewizyjnej „Jedynki” z Bydgoszczy, wraz z trójką reporterów. Stanąłem przed kamerą i w kilku słowach wyjaśniłem co dzieje się na terenie stacji, wspominając o problemach jakie stwarza energetyka oparta na węglu, zwłaszcza brunatnym. Opisanie tego problemu nie było zbyt trudne. Wystarczyło stanąć na terenie stacji, by w odległości dziesięciu metrów od niej dostrzec krawędź skarpy, która niemal pionową ścianą opadała ku kopalni. Wielka dziura w ziemi niczym nie różniła się od tej, która widziałem po tamtej stronie drogi, jadąc na miejsce.

Tego dnia pojawił się również wóz TVN-u, pierwszy sygnał o stacji zbudowanej przez Greenpeace poszedł więc w świat. Można powiedzieć, że od tej chwili nie było już odwrotu... :-)
Przyjechali również bardzo sympatyczni policjanci, który usłyszawszy hasło „ekolodzy” stwierdzili:
- Acha, to będzie ta eko-wioska... - po czym pojechali. Co dziwne nie było u nas nikogo z kopalni, na krawędzi której się znajdujemy. Może dlatego, że to niedziela i dzień wolny?
Co jakiś czas przerywałem rozbijanie kapryśnych namiotów „dziesiątek” i chwytałem aparat, by utrwalić prace wokół kopuły. Postęp cieszył oczy, a jeszcze bardziej – energia i zapał ludzi którzy ją stawiali. Po dwunastu godzinach wydawali się dysponować tą samą siła, jaką mieli w nocy. Było to zadziwiające, ale stanowiło kolejny dowód postawionej już dawno tezy, że aktywiści Greenpeace rządzą się innymi prawami fizjologii... Około szesnastej większość z nas wróciła do gościnnego domu na obiad, który w międzyczasie przygotowały Maria oraz Ina, po czym stawiliśmy się z powrotem na terenie stacji, aby pełnić tam nocną wachtę. Gdy około siódmej wieczorem stanęliśmy pod kopułą, jej konstrukcja była już w połowie ukończona. Listopadowa noc była zimna, zmęczeni poszliśmy spać. O północy Karol, pełniący dyżur na zewnątrz, przyszedł do mojego namiotu.
- Pobudka, już północ, twoja kolej.
Z obrzydzeniem wypełzłem z ciepłego śpiwora, ubrałem się ciepło i poszedłem na wachtę. Tej nocy, wspólnie z Aranem, spędziliśmy długie godziny, czujnie lustrując teren stacji. Na szczęście noc minęła spokojnie.


Łukasz