Konrad i Karol malowali podstawy wiatraków.
Aran z Niemiec i ja wygładzaliśmy elementy podłogi, która znajdzie się pod kopułą. Mirel z Rumunii, Numa ze Szwajcarii i Isabella z Niemiec odbierali je od nas i mocowali boczne belki, będące wspornikami przyszłej konstrukcji.
Praca z początku szła opornie. Musiała minąć godzina – dwie, zanim się zgraliśmy, jednak gdy to się udało przygotowywanie elementów szło błyskawicznie.
W tym samym czasie Paweł i Krzysiek walczyli – niekiedy za pomocą pilarki kątowej i młotków – z kuchnią polową, świeżo przybyłą do nas z demobilu wojskowego. Marcin, nasz „techniczny”, biegał doglądając wszystkiego.
Jak zwykle w takich sytuacjach pojawiały się problemy – pod wieczór okazało się, że brakuje blach mocujących elementów podłogi. Każdy z nas operował przynajmniej jednym elektronarzędziem, więc szybko zabrakło przedłużaczy. Im szybciej wrzała praca, tym częściej „padały” nam akumulatory. Po dziesięciu godzinach pracy, przerywanej jedynie obiadem, wszystko zdawało się być na ukończeniu. Zapadła już ciemność, gdy przyjechała wielka ciężarówka, wioząca szkielet bazy. Jutro przed świtem zaczynamy konstrukcję.
Jakkolwiek zakończy się stawianie naszej stacji, cieszę się, że dane mi było pracować w tak zgranym i zmotywowanym do działania zespole. Wielu z nas nauczyło się w ciągu dwóch dni obsługi pilarki tarczowej czy wojskowej kuchni, ale udało nam się pracować, porozumiewając się często bez słów i ze wszystkich sił pomagając sobie nawzajem. Podobnego uczucia doświadczałem wspinając się na drzewo w dolinie Rospudy, gdzie w 25-stopniowym mrozie wszyscy pomagali sobie i podtrzymywali na duchu. Cieszę się, bo i tym razem znalazłem się w zespole, na którym można całkowicie polegać.
Łukasz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz